Przeglądnąwszy zasoby internetowe katalog zaprzyjaźnionej biblioteki za granicą  (w Szwecji) – jako poproszony o pomoc techniczną – zapragnąłem napisać więcej o starych, nieraz zapomnianych, a przecież ogromnie zasłużonych dla polskiej beletrystyki czy reportażu , wydawnictwach, często gęsto nieistniejących obecnie. Wiele z nich nie przeszło może nie „próby czasu” lecz próby rynkowej, gdy w latach 90-tych wszedł do Polski drapieżny wilczkowy kapitalizm (od nazwiska ministra Wilczka, ostatniego komunisty a może pierwszego kapitalisty), kiedy to jedynym kryterium dla książek stał się ZYSK. Ale nie o wydawnictwie pod tą nazwą chciałem pisać, lecz o zasłużonych oficynach – takich jak Iskry, Czytelnik, PIW, czy wręcz Ossolineum. Ile z nich przetrwało? Niewiele. Dlatego poświęcimy im więcej czasu i miejsca na blogu o książkach ksiazki.eu3.biz . Ale bieżąca proza życia – posłużyła za kanwę poniższych refleksji o książkach nieprzydatnych w ogóle.

O wydawnictwach i książkach przedwojennych co nieco.

Niektórzy autorzy książek językowych nie mogliby nawet przypuszczać, do czego posłużyła ich praca i w jakim charakterze . Taka refleksja nachodzi podczas tłumaczenia pisemnego, gdy nie ma co podłożyć pod ekran komputera lub pod laptop, aby mieć go na wysokości wzroku i wówczas nasz wzrok pada na książki, jakie mamy na podorędziu.  A jakie tomy może mieć osoba tłumacząca pod ręką.. Przecież nie książkę Biznes w Poznaniu. Nie poświęcimy naszych słowników, używanych non stop do tłumaczeń technicznych (słownika technicznego WNT  angielsko-polskiego czy polsko-angielskiego – na przykład) czy ogólnych tezaurusów językowych, słowników frazali (ok po angielsku to brzmi phrasals)  , kolokacji, idiomów, itp. Jednak zawsze znajdzie się  idealna podkładka pod laptop tłumacza w postaci dwóch czy trzech ksiąg branżowych.

Jakie książki nie przydadzą się do niczego innego?

 Zakupione onegdaj książki branżowe  -niszowe wydawałoby się przynajmniej sądząc po cenie.

Wydałeś na nie kupę forsy, nieraz dwie stówy, a teraz kurzą się na półce. Nie przydały się do  nauki języka, nie nadają się do tłumaczeń – może słownictwo jest zbyt oderwane od rzeczywistości albo za bardzo branżowe (mówiąc językiem marketingowców, bo grupa targetowa była zbyt wąska), Na przykład słownictwo księgowe do rachunkowości zarządczej w dużych korporacjach. Książka kosztowała majątek. Teraz zarobi na siebie, jako podkładka pod monitor. Przynajmniej się przyda.

Kto przeczytał Ulissesa? A kto tylko udaje?

Jest to, notabene, środek zaradczy na dolegliwości karkowo-plecowo-kręgosłupowe (albo prewencyjny, bo nie leczący) tłumaczy pisemnych. Zwłaszcza, że praca przy laptopie bez dodatkowej klawiatury i myszy, z rękami „pod ekranem” jest – zwłaszcza dla tłumaczy wyższych wzrostem – absolutną pomyłką w kategorii ergonomii pracy. Masakra, jak mówi młodzież swoim językiem.

praca tłumacza

Plecy i kark sztywnieją, ręce drętwieją. Nie mówiąc o cieśni, która może stać się losem filologa translatora. Nawet jeden tłumacz zilustrował to własnoręcznym dziełem plastycznym, czyli zamieszczonym wyżej rysunkiem . Jakiż on prawdziwy…

Tutaj autor także pisze o tłumaczeniach w kontekście pracy tłumacza –czy praca tłumacza jest trudna– http://tlumaczpoznan.blog.org.pl/2021/05/czy-praca-tlumacza-jest-trudna/

Ciekawe, że opasłe tomiska za ciężkie pieniądze nieraz tak leżakują na półce. A słownictwo nam przydatne wyszukujemy w jakichś pedeefach po sieci.  Nazwać to można iście paradoksem książkowym.

O wydawnictwach oraz książkach nieprzydatnych